Giant

Najważniejszy jest pozytywny stan umysłu

|
O tym, czy i jak kobiety spełniają się zawodowo w branży nieruchomości, Monika Dębska-Pastakia, laureatka Top Woman in Real Estate, Prezes Knight Frank, opowiada w rozmowie z Lidią Deją.
Monika Dębska-Pastakia
Monika Dębska-Pastakia

Monika Dębska-Pastakia, prezes zarządu Knight Frank w Polsce, globalnej firmy doradczej na rynku nieruchomości. Uzyskała tytuł Influencer of the Year 2018 przyznany przez Radę Programową konkursu Top Woman in Real Estate, inicjatywy wspierającej zawodowy rozwój kobiet i promującej ich osiągnięcia.


Lidia Deja, członek Rady Programowej Top Woman in Real Estate: Kiedyś mocno męski, dzisiaj rynek nieruchomości wydaje się oferować kobietom wiele nowych możliwości. Niektóre sięgnęły już po najwyższe stanowiska, wiele innych jest widocznych i aktywnych w różnych zawodach i na różnych szczeblach. Jak Pani postrzega tę sytuację?

 

Monika Dębska-Pastakia: Patrzę na nasz rynek pod kątem Europy Zachodniej, a najbliższy jest mi rynek brytyjski, i widzę, że nasza część Europy pozostawia duże pole do działania dla kobiet, także z racji historycznych. Kobiety, zwłaszcza te lepiej wykształcone, zawsze u nas pracowały. Większość po prostu musiała pracować. Mamy więc wyniesiony z dawnych lat pewien model kulturowy i pewną dyspozycję mentalną. Punkt wyjścia jest więc zupełnie dobry. Kiedy zaczynałam pracę, większość zgłaszających się to były kobiety, lepiej wykształcone, przygotowane, znały języki, niezwykle elastyczne w nastawieniu do pracy. Pamiętam, jak ta duża reprezentacja kobiet dziwiła moich ówczesnych partnerów z Londynu! Nasza aktywność oczywiście ewoluowała, lata minęły, kobiety kształciły się, wyjeżdżały po wiedzę za granicę, awansowały. Wnosiły i nadal wnoszą na rynek pewną świeżość w stylu i modelu pracy, ale też w biznesowych rozwiązaniach. Jednak wciąż są obszary zdominowane przez panów. Myślę zwłaszcza o transakcjach kupna czy sprzedaży nieruchomości, tu kobietom trudniej jest się przebić.

 

 A może mężczyźni są po prostu w tej sferze lepiej wykształceni?

 

Myślę, że nie. Transakcje są często globalne, po tamtej stronie są mężczyźni i wolą pracować z innymi mężczyznami, bo transakcje są postrzegane jako męski świat. Oczywiście są w nim też kobiety, ale jest ich istotnie mniej. Tę mentalną barierę najlepiej jak dotąd pokonały kancelarie prawne. Tam przy transakcjach inwestycyjnych pracuje sporo pań, i naprawdę są świetne. Chylę czoła, niesamowity wkład i zaangażowanie!

 

Generalnie zatem sytuacja rysuje się dość obiecująco. Czy wobec tego mamy jeszcze o co zabiegać?

 

Jest jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. To jest proces. Dzisiaj kobiety muszą jednak włożyć więcej energii, żeby przebić się przez różne szczeble. Generalnie my kobiety lubimy się dokształcać, zabiegamy o dodatkowe kwalifikacje, jesteśmy elastyczne, żeby pójść z karierą dalej, zaistnieć wyżej. Wiedza i umiejętności to jest ten obszar, na którym kobiety są szczególnie aktywne.

Na marginesie, nie mamy w Polsce całościowych studiów nieruchomościowych, takich od matury do magistra co najmniej. Było wiele prób, żeby stworzyć choćby studia podyplomowe, nawet we współpracy z międzynarodowymi uczelniami, ale póki co próby spaliły na panewce. Mam tu na myśli Estate Management, czyli studia uwzględniające całościowe zarządzanie nieruchomością – od zakupu działki poprzez procesy planistyczne i komercjalizację po sprzedaż. Mnie osobiście tego na rynku brakuje.


A w innych krajach są takie studia całościowe?

 

Są, nie tylko w UK.

 

Zgadzamy się co do formułowanych coraz odważniej aspiracji i chęci awansu. Badania tymczasem pokazują, że na drodze po kolejnych szczeblach najbardziej doskwiera kobietom samotność. Jak to było w Pani przypadku?

 

Podzielam, nie da się ukryć. W firmach albo w ogóle nie ma tego wsparcia, albo jest ograniczone. Mam przekonanie, że w tej sytuacji pomaga wyznaczenie sobie celu, gdzie chcę dojść. Bo trzeba być przygotowanym na to, że ktoś weźmie nasze plany za nadambicję, jakieś widzimisię, fanaberię, że niekoniecznie wpisuje się to w plany całej organizacji etc. Takie sytuacje nadal pokutują. I wtedy mamy nad sobą jakiś szklany sufit albo ścianę przed sobą.

 

To jak sobie radzić?

 

Powiem tak, najważniejsze jest wytyczenie własnej ścieżki. Można ją rewidować co jakiś czas, bo świat się zmienia i to bardzo dynamicznie, i człowiek też zmienia swoje preferencje. Niemniej jednak warto wiedzieć, czego się chce. Czasem pytam moje córki, a one „..no, nie wiem, nie mam pojęcia”. Wtedy mówię, odrzuć na początek wszystko, czego nie chcesz robić. I to jest długa lista, a potem zostaje ta znacznie krótsza. Warto sobie określić, co ja chcę robić i mieć przekonanie, że idę w obranym kierunku. I co ważne, to nasz własny wybór. Po drodze są przeszkody, ale kto ich nie ma. Mnie też nie przyszło łatwo wytyczenie własnej ścieżki. Jako nastolatka nawet nie myślałam o nieruchomościach, pomimo że moi rodzice są architektami. Kiedy objeżdżałam z nimi budowy, doświadczenie miałam raczej zniechęcające – w pamięci zostały mi głównie te wielkie kadzie z wapnem, zawsze  miałam wrażenie, że ktoś tam wpadnie. Wtedy myślałam o sztuce, ale kiedy wyjechałam na studia do Anglii, najpierw dostałam się na Gospodarkę Przestrzenną, bo to takie wieloaspektowe, a po ich zakończeniu wylądowałam na Estate Management. Było nas tam zaledwie pięć dziewczyn. Raczej męski świat.

 

Kiedy wróciła Pani do Polski, to musiało ich być jeszcze mniej?

 

Jak wróciłam był to czas wielkich przemian gospodarczych. Dopiero raczkował wolny rynek, nie mówiąc o tym, że rynek nieruchomości komercyjnych nie istniał w rozumieniu jak dziś. Zaczynałam w Price Waterhouse (dzisiaj PwC) i pracowałam przy prywatyzacjach, przecieraliśmy szlaki. Prowadziłam m.in. wykłady na kilku uczelniach i pamiętam zdumienie moich słuchaczy. Nie dość, że kobieta, to jeszcze młoda i obnosi się tu z jakimiś brytyjskimi herezjami. Do dziś mam w pamięci wykład na temat wycen metodą odtworzeniową. Omawialiśmy ekonomiczne funkcjonowanie budynku przemysłowego przyjęte wówczas w gospodarkach zachodnich na poziomie maksymalnie 40 lat, natomiast większość sali żyła jeszcze w poprzedniej rzeczywistości i dla nich budynki przemysłowe to było jakieś 100, 150 lat. No, myślałam, że mnie z sali wyniosą! To było zderzenie światów. Ale też pouczające doświadczenie, żeby nie odpuszczać i nie schodzić z własnej ścieżki.

 

Łatwo powiedzieć, ale co zrobić, żeby na tej ścieżce wytrwać i nie zrejterować?

 

Determinacja jest bardzo istotna, i wsparcie. Myślę tu o wsparciu bardziej mentalnym tego najbliższego prywatnego kręgu osób. Otoczenie, które wspiera we wszystkich inicjatywach i planach, to czynnik pchający do przodu. Bo przecież mogą być różne zakręty, jak to w życiu. Mój mąż zawsze mi mówił „stick to your guns” (śmiech). Najważniejsze to nie tracić celu z oczu. I też to, co jest bardzo deprymujące, to strach. Jeśli go opanujemy, świat stoi otworem.

 

Jak sobie z nim poradzić?

 

To jest trudne, bo to praca z własną głową, ze swoimi przekonaniami, opiniami, pojęciami ukształtowanymi przez lata, ze swoim postrzeganiem siebie i świata. Jak się wykona tę pracę, to wszystko jest możliwe. Zauważyłam, że część kobiet zamyka się w sobie. Zrobię „od do” i już nie wychodzę przed szereg, bo jeszcze oberwę i po co mi to. Nie chcą iść „przodem”, nie chcą być widoczne i w rezultacie zadowalają się spoglądaniem na szczyty zamiast się na nie wybrać.

 

Jakie znaczenie zatem mają takie inicjatywy jak Top Woman in Real Estate? Jaką wartość wnoszą?

 

Ta inicjatywa pokazuje, jak olbrzymie pole jest do zagospodarowania. To jest okazja i zachęta, żeby pokazać siebie i swoje osiągnięcia w świetle reflektorów, wyjść w przestrzeń publiczną. Zamiast przycupnąć skromnie na brzeżku krzesła, można zająć miejsce w fotelu. Bez fanfaronady, ale też i fałszywej skromności. To jest inspiracja, żeby wyjść z własnej strefy komfortu i popatrzeć szerzej, i dostrzec nowe możliwości. Top Women wyłania też pewne wartości – determinację w dążeniu do celu, otwartość, dzielenie się doświadczeniem. Warte uwagi są też inicjatywy okołokonkursowe – spotkania motywacyjne, warsztaty trenerskie, mentoring.

 

Poza tym to są okazje do networkingu, też jest ważny.

 

Bardzo ważny, bo otwiera nowe ścieżki. Spotkania inspirują do innego sposobu myślenia czy podejścia. Rozmowy, nawet te luźniejsze, otwierają na nowe możliwości; można pokazać siebie inaczej – od strony własnych zainteresowań. Często patrzę na dziewczyny z podziwem, żyją z pasją.

 

Ja mam umysł krytyczny i myślę sobie, że to wszystko fajne, ciekawe i ważne – możemy spotykać się, rozmawiać, edukować, ustawiać cele, ale trzeba to jeszcze przełożyć na biznesową praktykę. A ta w dużej mierze zależy od otwartego sposobu zarządzania i dobrych praktyk HR, jak np. definiowanie ścieżek kariery.

 

Jeśli nie ma dialogu między zarządem a pracownikami, to nie wiem, jak można prowadzić biznes. Dla mnie ważna jest po prostu rozmowa. W Knight Frank dla przykładu organizujemy co miesiąc nieformalne śniadania. Ludzie otwierają się, ujawniają się talenty, pojawiają nowe pomysły. To buduje lepszy klimat współpracy, a czasem prowadzi do nowych rozwiązań biznesowych. To sytuacja win-win, wszyscy są wygrani.

 

Jakie jest to najważniejsze przeświadczenie, którym chciałaby Pani podzielić się z nami?

 

Powiedziałabym, że najważniejszy jest pozytywny stan umysłu. Wtedy wszystko jest możliwe.

 


 


 


0.0
Napisz pierwszy komentarz