Prezes Centrum Studiów Polska-Azja przekonuje, że niezależnie od tego, jaki finał będą miały trwające demonstracje, nie powinny mieć one większego znaczenia dla biznesu. W krótkiej perspektywie mogą one mieć jednak wpływ na wyniki hongkońskiej giełdy, a także osłabić pozycję miasta w konkurencji z Szanghajem.
Przez 25 lat Chiny rozwijały się bardzo dynamicznie, globalny biznes chciał tam inwestować, bo to się po prostu opłacało – tłumaczy Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska-Azja. – Tak samo jest w przypadku Hongkongu, który oferuje usługi finansowe na tak wysokim poziomie, że niestety niezależnie od tego, czy dojdzie do krwawego stłumienia tej demonstracji, czy odbędzie się to na drodze negocjacji, to po prostu biznesowi będzie się opłacało tam być, inwestować, korzystać z usług hongkońskich centrów finansowych i to niestety niczego nie zmieni.
Zachodni biznesmeni cenią Hongkong przede wszystkim za transparentne prawo i wykształcone kadry, niezapominając przy tym, że miasto to stanowi doskonałą przepustkę do robienia interesów w całym regionie. W związku z tym, jeżeli tylko sytuacja się uspokoi i demonstracji nie będzie, a konflikt zostanie jakoś zażegnany, to uważam, że Hongkong swoich atutów nie utraci – one są niezależne od tego, czy demonstranci są na placu Central, czy nie – uważa Pyffel.
Na rozwiązaniu siłowym i krwawym stłumieniu demonstracji Hongkong straciłby przede wszystkim pod względem wizerunkowym, co niekoniecznie musi odbić się szerokim echem na biznesie. Podobna sytuacja miała już miejsce w roku 1989, kiedy na placu Tian'anmen bez większych konsekwencji użyto siły wobec protestujących osób.
Dotychczas najbardziej poszkodowana jest hongkońska giełda, a także instytucje finansowe działające w ogarniętych demonstracjami dzielnicach. Część pracowników tych banków, instytucji finansowych wykonuje swoją pracę zdalnie, z domu – takie jest zalecenie zarządów i szefostwa. Sądzę, że ta sytuacja pewnie długo nie będzie mogła trwać. Natomiast jeżeli będzie się to przeciągać, to faktycznie odbije się to na wynikach hongkońskiej giełdy.
Na ringu Hongkong i Szanghaj
Hongkong zabiegając o miano najważniejszego centrum biznesowego w Chinach, musi konkurować z Szanghajem, w którym nie zauważa się żadnych niepokojów społecznych. Ustabilizowana sytuacja polityczno-społeczna jest jednak jednym z nielicznych atutów miasta, w którym brakuje przede wszystkim sprzyjającego biznesowi prawa, a także autonomii. To sprawia olbrzymi problem światowym inwestorom, że prawo w Chinach nie działa (albo nie działa tak, jak w krajach zachodnich), a w Hongkongu działa – mówi Pyffel. Nie bez znaczenia są także ponad półtorawieczne kontakty handlowe Hongkongu z Zachodem i wynikające z nich doświadczenie pracowników.
Problemy Chin
Prezes Centrum Studiów Polska-Azja wymienia trzy aspekty obecnej sytuacji społecznej w Hongkonku.
Po pierwsze demonstranci chcą poszerzenia swobód demokratycznych, otrzymanych jeszcze przez zajmujących miasto Brytyjczyków. Pekin zadeklarował w 2008 roku, że będą wolne wybory, po czym ogłosił, że będą wolne wybory, ale spośród trzech kandydatów, których sam mianuje. To doprowadziło do furii znaczną część opinii publicznej w Hongkongu i stąd te demonstracje – wyjaśnia Radosław Pyffel.
Kolejne problemy mieszkańcom Hongkongu sprawiają przybywający z Chin kontynentalnych turyści, których jest w mieście 40 mln, czyli sześciokrotnie więcej niż wynosi liczba samych mieszkańców miasta. To tak jakby do Polski przyjechało 220 mln bogatych Rosjan. Polska też by się bardzo zmieniła, na pewno wiele osób by na tym zarobiło, stworzono by nowe miejsca pracy – wyjaśnia ekspert. – Zachowania przybyszów z kontynentu nie odpowiadają mieszkańcom Hongkongu: to, że wszędzie palą papierosy, autobusy są zatłoczone, a oni zachowują się głośno. Życie w Hongkongu staje się trudne albo wręcz nie do zniesienia i te protesty się też nakładają na ten resentyment.
Zobacz także: Czy biznes w Chinach nadal się opłaci?
Trzecią sprawą są protesty w innych regionach, które Chiny chciałyby mieć sobie całkowicie podporządkowane. Przykładem jest Tajwan, gdzie mieszkańcy wbrew woli Pekinu, chcieliby decydować o tempie i sposobie integracji. Te protesty odbywały się pod takimi hasłami, jak w Hongkongu: „one man, one vote”, czyli jeden człowiek, jeden głos, czyli nic o nas bez nas. To jest ogromny problem dla Pekinu, którego marzeniem w XXI wieku jest zjednoczenie wszystkich ziem chińskich i stworzenie wielkich Chin. Ten projekt dotychczas nie napotykał na wielkie trudności, ale te demonstracje pokazują, że nie będzie wcale tak łatwo – zauważa Pyffel.