W Europie Zachodniej, USA i Australii career breaki z powodzeniem stosowane są już od dawna. W Polsce z największym zainteresowaniem spotkały się wśród wyższej klasy menadżerskiej. Trwają miesiąc, czasami trzy, a nawet dłużej. Takiego wypoczynku potrzebuje np. wyższa kadra menadżerska, czyli osoby, które odpowiadają nie tylko za swoją pracę, lecz także innych ludzi. Teraz w firmach career breaki to nic nowego, można poprosić i podyskutować z szefem, żeby zgodził się na urlop, nawet trzymiesięczny – uważa Izabela Kielczyk, psycholog biznesu i dyrektor Pracowni Psychoterapii.
Do tak długiego urlopu zaczęło zmieniać się także podejście pracodawców, którzy dostrzegają, że wypoczęty pracownik jest bardziej efektywny, pracuje wydajniej i ma więcej cierpliwości dla klientów. Niekiedy to właśnie oni przekonują podwładnych do skorzystania z przysługującego wypoczynku, także nieco dłuższego.
Dodatkowym udogodnieniem w pourlopowym przystosowaniu się do pracy jest pozwolenia na kilka lżejszych dni, ułatwiających aklimatyzację. Podejście to zgodne jest ze stanowiskiem psychologów, którzy podkreślają, że każdy potrzebuje czas na tzw. rozruch, by na nowo wdrożyć się w swoje obowiązki i rytm dnia. Czas potrzebny do wejścia na najwyższe obroty różni się w zależności od osoby, może trwać kilka dni, czasem nawet tydzień.
Coraz więcej przełożonych dochodzi do wniosku, że dobry pracownik to wypoczęty pracownik, ale też taki, który ma czas na przyzwyczajenie się do trybu pracy. Jeszcze parę lat temu wydawało się, że jeśli urlop kończy się w niedzielę, to następnego dnia pracownik wróci i będzie pracować tak samo, jak przed urlopem. To jest po prostu nierealne – przekonuje Izabela Kielczyk. – Nie możemy od razu wejść w tryb pracy po odpoczynku. Nasz organizm i psychika domagają się wyhamowania po urlopie i dopiero trzeciego lub czwartego dnia zaczynamy pracować tak samo, jak przed urlopem – tłumaczy Izabela Kielczyk.