Polska jest bardzo popularnym krajem dla inwestorów zagranicznych. Chodzi głównie o sektor BPO (Business Process Outcourcing). Pytanie, czy do końca wykorzystujemy nasz potencjał?
Polska jest liderem wśród państw Europy Środkowo-Wschodniej, zarówno jeśli chodzi o liczbę osób zatrudnionych w usługach outsourcingowych świadczonych dla firm zagranicznych (tzw. offshoring), jak i udział w tworzeniu PKB (w 2010 było to około 3 mld dolarów). Jest to oczywiście niewiele w porównaniu do wielkiej dwójki liderów światowych, czyli Indii - centrum usług finansowych i informatycznych, oraz Chin, gdzie inwestuje się głównie w przemysł produkcyjny.
Polsce raczej bliżej do Indii. W naszym kraju szuka się głównie finansistów, księgowych, kadrowych, logistyków i informatyków. Główną zaletą naszego państwa jest stosunkowo tania i dobrze wykwalifikowana kadra pracownicza, która na dodatek całkiem dobrze zna języki obce. Co więcej, pozostałe koszty działalności też nie są za wysokie, można liczyć na pomoc państwa, Unii Europejskiej i samorządów przy naprawdę dużych inwestycjach, a dodatkowo starać się o lokalizację w Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie (przede wszystkim z racji wyjątkowych ulg podatkowych) wydatki będą jeszcze mniejsze.
Potwierdzeniem powyższych argumentów są wysokie miejsca Polski w rankingach państw, które poleca się do inwestycji. Przykładowo prestiżowa witryna Gartner oraz portal chillibreeze.com umieszczają nas w czołówce państw świata (ci pierwsi nawet na 10 miejscu) oraz jako liderów w regionie. Oprócz wcześniej wymienionych atutów, podkreślają dodatkowo: znakomitą lokalizację (bliskie sąsiedztwo Niemiec i Rosji, ale także reszty państw Unii Europejskiej) oraz w miarę stabilną sytuację polityczną (potyczki PO i PiS to zapewne nic w obliczu możliwych wojen, przewrotów i rebelii w państwach Azji czy Afryki, które także znajdują się stosunkowo wysoko w rankingach).
Nie można jednak popadać w hurraoptymizm. Po pierwsze, w rankingach z ostatniego roku indeksy określające atrakcyjność Polski, w stosunku do innych krajów, nieznacznie spadły, co jest spowodowane w pierwszej kolejności wyrównywaniem się naszych cen w stosunku do reszty państw UE. Niepokojące jest szczególnie to, że w ilości osób zatrudnionych w outsourcingu i generowanego przez nie przychodu doganiają nas inne państwa regionu (Czechy, Węgry), zaś pozostałe notują rekordowe wzrosty na tym polu (Rumunia, Bułgaria). Należy przy tym pamiętać, o ile większy jest nasz kraj w porównaniu do wspomnianych. Natomiast, wedle badań grupy A.T. Kearney Study, w 2010 roku spadliśmy na 38. miejsce na świecie, jeśli chodzi o atrakcyjność dla offshoringu.
Z jednej strony powinniśmy się cieszyć, że zarobki rosną na tyle, iż stajemy się coraz mniej popularni dla outsourcingu. Z drugiej nie można zapominać o jego zaletach. To nie tylko miejsca pracy, ale również napędzanie gospodarki, rozwój miast, zdobywanie doświadczeń czy nowe budynki. Poza tym zarobki to ważny, ale nie jedyny czynnik przyciągający inwestorów.
Żeby podnieść konkurencyjność naszego kraju, należałoby szukać innych czynników na zachętę dla inwestorów. Dobrą inicjatywą jest na przykład wprowadzana, choć bardzo powolnie, współpraca szkół wyższych z przedsiębiorstwami (przykładowo w ostatnim czasie: Politechniki Krakowska i Rzeszowska, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie oraz lubelski UMCS), która może wreszcie odwrócić nasz tradycyjny system nauki teoretycznej na praktyczną, która od lat jest bolączka polskich uczelni. Obie strony muszą zrozumieć, że taka współpraca byłaby opłacalna dla wszystkich.
Studenci zyskaliby wiedzę, którą będą wymagać od nich przyszli pracodawcy, a przedsiębiorstwa miałyby szeroki przekrój, odpowiednio wykształconych młodych ludzi, którzy w przyszłości mogą tworzyć jej wykwalifikowaną w odpowiedni sposób kadrę pracowniczą. Najwięcej argumentów na takową współpracę ma jednak uczelnia. Wzrasta jej prestiż, przyciąga to większą ilość chętnych do studiowania, a także wiąże się zazwyczaj z hojnymi dotacjami.
Nie powinno się oczywiście przesadzać w drugą stronę, gdyż uczelnia wyższa powinna zostać miejscem, gdzie studenci zdobywają nie tylko wiedzę zawodową, ale mają również ogólne pojęcie na temat skończonego kierunku.
Jeśli chodzi o pieniądze, firmy prywatne sponsorują 80 proc. badań z zakresu R&D (Reaserch and Development), które odbywają się w ośrodkach badawczych polskich szkół wyższych. Dowodem na to, że nie działa to wszystko tak jak powinno jest nasze przedostatnie miejsce w rankingu innowacyjności wśród państw Unii Europejskiej (wyprzedziliśmy Rumunię). Szczególnie powinno się wspierać obszary, gdzie Polacy są cenieni i uzdolnieni. Doskonałym przykładem są nasi młodzi informatycy, którzy mimo znacznie mniejszych środków niż koledzy z innych krajów, wygrywają konkursy w branży IT na całym świecie.
Dobrym przykładem jest Kraków, który od kilku lat plasuje się w czołówce miast świata atrakcyjnych dla outsourcingu (1. miejsce w 2010 roku wedle Global Services and Tholons). Widoczne jest powolne odchodzenie od tworzenia pozycji wspomagających (np. księgowi), a skupienie się na tych bardziej wykorzystujących wiedzę (tzw. KPO - Knowledge Process Outsourcing). Pozwala to wykorzystać wielką bazę studentów i absolwentów tego największego w Polsce ośrodka akademickiego.
Czasami ogólne wytyczne mogą ograniczać chęci jednej ze stron. Ze szczególnie atrakcyjnymi inwestorami, którzy chcą lokować w Polsce swój kapitał, powinno się również prowadzić negocjacje indywidualne (Państwo, miasta, uczelnie itp.).
Podsumowując, Polska dobrze radzi sobie w kwestiach przyciągania inwestycji outsourcingowych, aczkolwiek potencjał jest jeszcze większy. Tak jak we wszelkich innych inwestycjach, nie można tylko czekać, aż oferty same się pojawią, ale aktywnie na tym polu działać. Oczywiście należy także pamiętać, aby przy tej aktywności nie przedobrzyć.